Tobie Mazowsze


Piękno Mazowsza oraz  codzienne sprawy jego mieszkańców, to tematy wierszy i prozy literatów stających w szranki naszego Konkursu Literackiego „W cieniu mazowieckich wierzb”. Podczas ostatniego w minionym roku spotkania Zarządu Okręgu ZNP i prezesów oddziałów Związku, odbyło się uroczyste podsumowanie konkursu oraz wręczenie nagród jego laureatom.

 


W szranki trzeciej już edycji Konkursu Literackiego, organizowanego przez Okręg Mazowiecki ZNP oraz działający przy nim Klub Literacki Nauczycieli, stanęło 17 poetów i prozaików. W ciągu kilku konkursowych lat piękno ziemi mazowieckiej  opiewało ponad pięćdziesięciu artystów, nauczycieli i pracowników edukacji.

Jak podkreśliła koleżanka Maria Aulich, przewodnicząca Jury Konkursu,  poziom nadsyłanych prac jest coraz wyższy, przybywa też nowych autorów. Śmiało można powiedzieć, że Konkurs Literacki „W cieniu mazowieckich wierzb” wpisuje do swych kalendarzy coraz więcej twórców z mazowieckiego  środowiska oświatowego.

 

 

A oto zwycięzcy Konkursu:

W dziale poezji
 I nagroda - Alicja Wiśniewska z Płocka,
II nagroda - Robert Wilczyński z  Kutna,
III nagroda - Maria Kościuszko z  Otwocka.
     
W dziale prozy
I nagroda - Ewa Fabijanowicz  z  Warszawy,
II nagroda -  Renata Stradowska z Warszawy,
III nagroda - Krystyna Serdeczna z Radomia.

Jury wyróżniło także poezje  Janiny Syski z Gostynina, Cecylii Krzemińskiej
z  Otwocka oraz Witolda  Mierzyńskiego z  Płocka.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Poniżej prezentujemy jeden z nagrodzonych wierszy Alicji Wiśniewskiej oraz fragment prozy Ewy  Fabijanowicz.




Łąki w czerwcu

zanurzona
w pełnię zieleni
jak Światowid
próbuję dotknąć
wzrokiem

horyzontu nadwiślańskich łąk
dojrzewających w słońcu
zamknąć
w witrażu pamięci
aromatyczną ciszę
subtelny ażur traw
kule mniszka tuż
przed odlotem
kolorowe listy
na skrzydłach motyli
zagubione myśli wśród obłoków
moją własną układankę
Edenu
w cieniu wierzb


Poranek

Kogut obudził mnie, jak to zwykł czynić każdego dnia, skoro świt. Piał tak głośno, że nałożenie poduszki na głowę i mocne jej naciągnięcie na uszy nic nie pomogło. Słyszałam jego głośne, przenikliwe kuku-ryku, które krzyczało mi w głowie i nie pozwalało usnąć znowu.

Usiadłam zrezygnowana na tapczanie, przetarłam oczy i jak to miałam we zwyczaju , odmówiłam poranną modlitwę . Zegar stojący między trzydrzwiową dębową szafą z lustrem, a oknem wychodzącym na ogródek łączący się z drugim oknem na przeciwległej ścianie, wybił właśnie godzinę czwartą trzydzieści. Odsłoniłam okna. Lekka szarość wdzierała się nieśmiało na parapety , a po chwili osnuwała już cały pokój. Promienie słońca przedzierały się z początku delikatnie i nieśmiało, jakby bały się że zostaną wyproszone, ośmielone jednak rozsunięciem firanek zaczepiały się na liściach gęstych asparagusów, ześlizgiwały się po ich długich pędach na stół okryty pięknym haftowanym obrusem , zstępowały na drewnianą podłogę, bawiły się w chowanego i łączyły się ze sobą w jakimś dziwnym radosnym tańcu na błękitnej ścianie nad tapczanem, skąd wędrowały na komody, obrazy, na pozostałe ściany, aby znaleźć się na suficie i wreszcie w całym pokoju.

Wyszłam na dwór. Było coraz jaśniej. Niebo stawało się bardziej niebieskie, a ciemne plamy koloru grafitu rozmazanego pędzlem przez mało wprawionego malarza, usuwały się powoli za wierzchołki wysokich topoli. Kiedy już się za nimi znalazły, jakaś niewidzialna ręka zebrała je w jedno miejsce, zaczepiła nad lasem i przemieniła w białe puchate obłoczki, które niczym żagle małych łodzi pływały po niebiańskim oceanie.

Z kurnika doszedł mnie głos kur, które ze sobą gaworzyły ospale. Narzekały widać na to, że znowu tak rano każe im się wstać. Nawet karcący głos koguta nie pobudził ich do weselszej rozmowy. Gdakanie stało się jeszcze cichsze i markotniejsze. Otworzyłam drzwi od kurnika. Pierwszy wyszedł dumny jak paw kogut. Powoli i od niechcenia wychojdziły za nim kury, a za nimi podążały indyki i kaczki. Towarzystwo rozeszło się po podwórku. Kaczki znanym sobie skrótem, przez dziurę w płocie, chyłkiem i jakby w pośpiechu, pognały do stawu za wiejską drogą, robiąc przy tym wiele krzyku. Pozostałemu ptactwu otworzyłam bramę na sad i ścieżkę za stodołą prowadzącą ku większej ciągnącej się od traktu drodze do podwórka i chaty wujostwa plecami wtopionej w las. Kury i indyki przekrzykując się wzajemnie, trzepotały skrzydłami przy każdym głośniejszym gilgoleniu czy gdakaniu. Czasami zatrzymywały się, grzebały ostrymi pazurami ziemię , dziobały to co udało się im wydobyć i szły dalej. Kogut podążał z głową zadartą ku niebu, czasami tylko odwracał ją i odzywał się do kur, ale widać te na niego obrażone , udawały, że go nie ma. Wówczas zwracał się do indyk , które w swoim towarzystwie gęgoląc , także nie zwracały na niego uwagi. Zniechęcony tym, iż nikt go nie słucha, zamilkł. Kiedy pierzaste towarzystwo rozbiegło się po sadzie, tudzież wpadło w młody sad innego wuja przylegający do rodzinnej drogi, na podwórku zrobiło się cicho.

Copyright 2011 Tobie Mazowsze. All Rights Reserved.
Joomla theme by hostgator coupon